Łukasz Machura

Renshi Jodo 6 dan 

Koryukan Kraków
Bumeikan Katowice

Gdzie i kiedy się urodziłeś?

Urodziłem się 1 grudnia 1977 w Zawierciu. 

Jesteś jednym z prekursorów Jodo w Polsce. Kiedy i jak zacząłeś trenować, jaki stopień osiągnąłeś?

Mój pierwszy trening Jodo odbył się we wrześniu 2002 roku w dojo Yoshinkan Aikido w Monachium i prowadziła go Marie-Luise Tomasek. Obecnie mam stopień Renshi Jodo 6 dan. 

Kiedy zdałeś sobie sprawę, że trening Jodo jest dla ciebie czymś więcej niż hobby?

Obstawiam, że w 2008 roku, kiedy 2 lub 3 weekendy w miesiącu spędzałem na zgrupowaniach iaido i jodo. Byłem też już wtedy bardzo zaangażowany w promocję i organizację szkolenia Jodo w Polsce. Jeszcze dobitniej poczułem to, gdy w okolicach 2013 roku musiałem samodzielnie, jednoosobowo zorganizować, a potem rozliczyć Mistrzostwa Polski. W tym okresie spędzałem podobną ilość czasu pracując zawodowo jak i dla iaido oraz jodo w PZK. Wieczory przed komputerem z iaido i jodo to była dla mnie codzienność. W 2009 wyjechałem też pierwszy raz do Japonii i wsiąkłem już kompletnie. W przeciągu tych 20 lat byłem zawodnikiem, trenerem i sędzią, przewodniczącym i członkiem Komisji Jodo, wiceprezesem ds Jodo oraz organizatorem kilkudziesięciu imprez w Polsce, w tym Mistrzostw Europy. Gdyby Jodo było tylko hobby, nie robiłbym tego wszystkiego. Ale muszę dodać, że ta cała praca była dla mnie naturalna, bo przecież budowałem coś z myślą o środowisku treningowym dla samego siebie.

Jak wyglądały z Twojej perspektywy początki Jodo w Polsce?

Było zimno ;) Nasze pierwsze treningi w czasie których nie wiedzieliśmy za bardzo kto ma je prowadzić i następujące po nich spotkania wieczorne i ustalanie pierwszych nieformalnych procedur czy kalendarza szkoleń odbywały się w śpiworach w nieogrzewanym dojo Krakowskiego Koryukanu. Pamiętam pierwsze spory o to czy chcemy w Polsce egzaminy na 5 kyu Jodo, czy powinniśmy wzorem Japonii zaczynać od 1 kyu. Krakowskim, nomen omen, targiem stanęło na nieobowiązkowych stopniach 5-3 kyu i obowiązkowych stopniach 2 i 1 kyu. Zapis ten nie przetrwał zbyt długo, bo bodaj w 2010 przesunęliśmy 2 kyu do stopni klubowych. Na treningach każdy uczył tego, czego nauczył się na zgrupowaniach za granicą i co zapamiętał z pierwszych poważnych zgrupowań organizowanych z Polsce z parami nauczycieli wtedy aktywnych w Polsce, Sensei Daniel Chabaud - Sensei Corinne Marie Dit Moisson czy Sensei Jock Hopson - Sensei Chris Buxton. Różnic było co niemiara, ale dzięki temu trening był kolorowy. Mieliśmy nawet w planach zakładać swoją ogólnopolską Federację Jodo, ale to było dawno i nieprawda ;)
Pamiętam, że na początku najbardziej aktywnie działał warszawski klub Tenshinkan, z Marciem Wojtasikiem na czele. Trójka ich liderów, właśnie Marcin, Grzesiek Puchawski i Rafał Polański byli pierwszymi Polakami, którzy zdali na 3 dan na zgrupowaniu organizowanym w Polsce, przy okazji MPJ w Warszawie w 2008 roku. Sporo organizowali, zgrupowania w Warszawie, obóz w Kownatkach, Mistrzostwa… Z drugiej strony ja z Michałem Nowakowskim i Darkiem Leszczyńskim organizowaliśmy zgrupowania najpierw w Krakowie, a potem w Katowicach i Gdyni. W tamtych czasach byłem jeszcze członkiem Koryukanu.
Te lata to też pierwsze zgrupowania z Sensei Andym, nauczycielem, który doprowadził nas tam, gdzie obecnie jesteśmy. Zaczęły się one w 2008 roku od zgrupowania w Gdyni, kiedy przyjechał jeszcze z Sensei Jockiem. Od tamtej pory był w Polsce kilkadziesiąt razy. Jeździ do dziś. 

Jak wyglądały zajęcia Jodo w dojo w którym trenowałeś?

W pierwszym dojo w Monachium, kiedy moim głównym zainteresowaniem było jeszcze Aikido, trening Jodo odbywał się raz w tygodniu, w soboty, zaraz po treningu instruktorskim i trwał półtorej godziny. Nie wyszedłem wtedy poza 5 kata, bo też tylko tych Sensei Nagano wymagał od instruktorów. Opracował też takie jedno długie kata, będące połączeniem tych pierwszych pięciu kata, wykonywane solo. Sensu to nie miało, ale nie miałem wtedy o niczym pojęcia. Nie pamiętam też treningu tandokudosa czy sotaidosa, jest szansa, że nie ćwiczyliśmy tego, choć możliwe, że po prostu wypadło mi to z głowy.
Mój poważny trening Jodo zaczął się dwa lata później, w lutym 2004 roku, gdy zapisałem się do Budo Gym w Augsburgu. Zajęcia iaido i jodo prowadził tam Sensei Henry Schubert, wtedy 3 dan jodo i 4 dan iaido. Po pierwszej rozgrzewce od razu zapisałem się na cały rok (w Niemczech kontrakty z klubami podpisuje się na miesiąc lub rok, na rok wychodzi taniej). Trening odbywał się 3 razy w tygodniu i był podzielony na iaido i jodo. Tutaj już obowiązkowo ćwiczyliśmy klasycznie - tandokudosa, sotaidosa i kata. Do tego każdy trening Jodo zaczynał się od 500 cięć bokkenem, tak na rozgrzewkę, z kiai. W tamtym czasie nikt w dojo, poza Henrym, nie umiał Ranai. W lutym 2005 roku wróciłem z seminarium, na którym Sensei Luis Vitalis uczył ranai całą niedzielę, ale nauczyłem się tylko strony tachi, bo na jo nie starczyło mi czasu ;) Ale dzięki temu Henry mógł zacząć uczyć Ranai w dojo.
Do Polski wróciłem w 2006 roku, jako 2 dan Jodo umiejąc tylko ZNKR Jodo. Nie miałem dojo, nie miałem grupy, więc ćwiczyłem sam. Raz w tygodniu wynajmowałem na 2 godziny salę w pobliskiej szkole podstawowej, gdzie trenowałem głównie iaido i ćwiczyłem tandokudosa na działce moich teściów, robiąc techniki idąc od domu do płotu. Wychodziło jakieś 50 powtórzeń w jedną stronę. Jakoś tak we wrześniu zacząłem jeździć na niedzielne treningi do Olkusza, gdzie po kilku miesiącach pojawiło się Jodo, ale dość szybko wylądowałem jako prowadzący - inni mieli 5 kyu, ja miałem 1 dan. Na te treningi jeździł też z Krakowa Michał Nowakowski. Tak zaczął się nasz wspólny, wieloletni trening Jodo i znajomość, która przetrwała do dziś.
Po rozmowie z Rafałem, moim dawnym nauczycielem aikido, otworzyłem sekcję iaido i jodo w katowickim Bumeikanie. Pierwszy trening odbył się 16 października 2007 roku. Sekcję tą prowadzę do dzisiaj, korzystając z wzorców treningowych jakich nauczyłem się od Henrego. Ćwiczymy więc klasycznie, najpierw tandokudosa, potem sotaidosa i w końcu kata. Czasem też zaczynamy od kilkuset cięć bokkenem, ale rzadko dochodzimy do 500, a szkoda.

Jak wyglądało Twoje własne szkolenie w Jodo poza dojo (seminaria, zawody, wyjazdy…)?

O matko, temat rzeka… Na samym początku mojego treningu Henry nie wysyłał nas na zawody, no chyba, że były częścią zgrupowania, tak jak na przykład było to w zwyczaju w Villingen. Tam zawsze na drugim piątkowym treningu odbywały się Otwarte Mistrzostwa Niemiec Jodo. W tych zawodach wziąłem udział po 3 miesiącach treningu. Później Henry zmienił zdanie i mocno zachęcał nas do udziału w taikai, z powodów czysto treningowych. W czasie pierwszych dwóch lat treningu jeździliśmy na 2 zgrupowania jodo, do Villingen na seminarium z Sensei Ishido i do Magglingen na seminarium prowadzone przez kilku uczniów sensei Ishido, gdzie najczęściej głównym nauczycielem był Sensei Jock. Po powrocie do kraju, w 2006 roku, zgrupowania były praktycznie moją jedyną możliwością treningu w parach, więc starałem się być wszędzie. Wtedy jeszcze zgrupowania były rzadkością, w Polsce były dwa - trzy w roku, a w Europie, może jedno na miesiąc, w różnych krajach oczywiście. Starałem się jeździć na tyle, na ile pozwalały mi zasoby portfela. Początkowo sporo jeździłem z Michałem Nowakowskim, później z Darkiem Leszczyńskim. Starałem się być przynajmniej raz do roku na zgrupowaniu z Sensei Ishido, ale jeździłem też w inne miejsca, do Magglingen, na Ishido Cup do Utrecht, do Goeteborga w Szwecji, czy na tygodniowe zgrupowanie Jodo do Boulouris. W 2008 roku zacząłem regularnie jeździć do Anglii na BKA Summer Gasshuku. Poznałem tam Sensei Oshita Masakazu, który był nauczycielem Henrego, a który jest dziś moim głównym źródłem wiedzy o iaido. Ćwiczyłem dużo i ze wszystkimi. W 2009 roku pierwszy raz pojechałem z Sensei Jockiem i z Darkiem do Japonii. Od kilku lat jeżdżę regularnie, przynajmniej raz do roku, to najlepsze miejsce na zaawansowany trening.
Brałem też udział w wielu zawodach, które najczęściej organizowane były przy okazji seminariów. Te, które przychodzą mi do głowy to Otwarte Mistrzostwa Niemiec, Otwarte Mistrzostwa Szwajcarii, BKA Koryu Jodo Taikai, Eishinkan Team Taikai czy Ishido Cup. Czasem wygrywałem, czasem przegrywałem moją kategorię, pewnie średnio wygrałem tyle samo razy ile przegrałem. Najczęściej lądowałem w strefie medalowej, więc wstydu nie ma ;) Osobna rzecz to Mistrzostwa Europy, które od lat są dla mnie centralną imprezą w roku, na którą zawsze czekam. Byłem na każdych od 2006 roku, tylko z jednych nie przywiozłem żadnego medalu, choć i tak obecnie czynnik ludzki jest dla mnie dużo ważniejszy od sportowego. Wiele bliskich mi osób poznałem na mistrzostwach, część z nich motywuje mnie do ciężkiego treningu, z innymi po prostu lubię porozmawiać, napić się piwa.

Jak nawiązałeś kontakt ze swoim nauczycielem?

Sensei Jocka Hopsona poznałem na swoim pierwszym zgrupowaniu w Villingen w 2004 roku, przy okazji seminarium prowadzonego przez Sensei Ishido i Sensei Namitome. Miałem wtedy trzymiesięczny staż Jodo i wciąż ubierałem się jak aikidoka - białe keikogi, czarna hakama. Ćwiczyłem w najmłodszej grupie, którą prowadził Sensei Momiyama, wtedy jeszcze 5 dan, który uczył nas kosmicznych dla nas kata, takich jak Seigan ;) Wieczorami spotykaliśmy się w Pizzeria Flughafen, gdzie sensei prowadzący często dosiadali się tu i ówdzie, żeby porozmawiać. Tak poznałem Jocka, który przysiadł się do naszej grupy z Augsburga. W kolejnych dwóch latach, przy każdej imprezie na której uczył mieliśmy szansę na porozmawianie przy kawie o budo i jego niezwykle ciekawym życiu. W 2006 roku, na moich pierwszych Mistrzostwach Europy, sporo tych rozmów było i w sumie umówiliśmy się, że sensei odwiedzi Polskę. Padło na Kraków, z dwóch powodów. Po pierwsze byłem wtedy członkiem Koryukanu, po drugie Jock chciał zwiedzić Kraków, w szczególności zobaczyć Ołtarz Wita Stwosza. Przylecieli do Krakowa we wrześniu 2007 roku z Chrisem Buxtonem i jego żoną. Trening odbył się w dojo Koryukanu, a my mieliśmy okazję podziękować za ich obecność za pomocą płynnej polskiej gościnności ;) W ramach rewanżu sensei Buxton zaprosił nas do Anglii, na Eishinkan Team Taikai. Pojechaliśmy jako dwie drużyny i nawet zdobyliśmy jakieś medale, ale nie pamiętam jakie, na pewno nie wygraliśmy. Tak dla mnie zaczęła się era treningu pod opieką sensei Jocka, która trwa do dzisiaj. Oficjalnie jego uczniem zostałem w 2015 roku, w czasie sajonara party podczas BKA Summer Seminar, sensei Ishido ot tak, bez żadnych wstępów i wyjaśnień powiedział do sensei Jocka - od dzisiaj opiekujesz się Łukaszem, formalizując w sumie już istniejącą sytuację. 

Czym jest dla Ciebie Jodo, jakie jest jego znaczenie i co daje Ci trening Jodo?

Pytanie egzystencjalne, ale spróbuję odpowiedzieć. Na początku po prostu bardzo lubiłem trenować, w sumie wciąż lubię. Lubiłem te momenty nauki nowych, coraz trudniejszych rzeczy, te sytuacje, gdy sensei (jakikolwiek) mówił mi, że jest fajnie, ale… Do dzisiaj bardzo lubię proces opanowywania nowych rzeczy, czy to nowego kata, techniki, czy po prostu jakiegoś ruchu, to ciągłe, bezustanne powtarzanie tego samego ruchu. Najlepiej pod nadzorem kogoś z boku, wtedy jest szybciej, ale tak naprawdę po tylu latach treningu mam wytrenowaną samokontrolę i potrafię sam osiągnąć cel treningowy, oczywiście jeżeli wcześniej ktoś mi go wskaże. Ta część Jodo - świadomy trening, sprawia, że po prostu jestem szczęśliwy. Więc mogę powiedzieć, że trening Jodo wzbudza u mnie endorfiny.
Drugą, dla mnie od zawsze niezwykle ważną częścią Jodo jest czynnik socjalny. Poznawanie nowych ludzi, spotkania z tymi, których już znam i spędzanie z nimi czasu, czy to w dojo czy w pubie jest tak samo ważne jak ów trening. W czasie tych 20 lat zbudowałem kilka bardzo wartościowych znajomości, których nie boję się nazwać przyjaźnią. Mam dookoła siebie ludzi, którym ufam bezgranicznie i którzy są dla mnie niezwykle ważni, bez których nie wyobrażam sobie obecnie życia, a poznałem ich właśnie dzięki temu, że trenuję. Moje życie w dużej mierze kręci się wokół jodo i iaido. Od samego początku uczę, trenuję i pracuję na rzecz rozwoju jodo w Polsce, dziś to już 18 lat, czuję się za to po prostu odpowiedzialny. W takim wypadku dla mnie trening Jodo to nie odskocznia od codzienności, to jest obecnie moja codzienność. Jodo dziś daje mi sporo radości gdy ćwiczę, gdy uczę się nowych kata, a nawet gdy sam muszę ich uczyć innych. Nawet praca administracyjna w PZK nie jest ostatnio jakoś stresująca, bo postanowiłem po prostu nie zrażać się niczym i iść do przodu.

Jaki wpływ na rozwój Jodo mają zawody?

Sporo nad tym myślałem, w ogóle te pytania zmuszają do refleksji. Powiem, że w sumie to niewielki ;) Dla mnie rozwój w Jodo wiąże się z kilkoma rzeczami.
Po pierwsze - opanowanie wszystkich 134 kata Shinto Muso Ryu, jak pomyślimy, że musimy nauczyć się też strony tachi, to wyjdzie nam 268, całkiem sporo. Zostało mi do nauczenia ostatnie dwanaście i pozostaje je tylko zrozumieć i opanować w pełni. Żeby to osiągnąć nie potrzebne są żadne zawody, ale kompetentny nauczyciel.
Po drugie - doprowadzenie do doskonałości technicznej ruchów składających się na kata, dostosowanie ich do samego siebie. Część technik można wykonać nieco inaczej, pozostając w ramach poprawnej techniki. Jak inaczej je robić? To zależy od wielu czynników - jak jestesmy zbudowani, ile mamy lat, a nawet od tego jaką mamy osobowość. Jeżeli technika działa, czyli robi to co powinna i nie pozwala na kontratak, nie ma w niej dziur, można uznać ją wystarczającą. Jak do tego dojdziemy, to już jest nasz indywidualny proces zrozumienia ruchu. Do tego też nie potrzebne są żadne zawody, ale świadomy trening z wieloma partnerami.
Wreszcie po trzecie - trening w stresie, jaki niewątpliwie towarzyszył budoce kilkaset lat temu, gdy Jojutsu rzeczywiście było stosowaną sztuką walki. Tego typu stresu, napięcia, trzęsących się ze zdenerwowania rąk nie wywołamy na treningu, niezależnie jak serio trenujemy. W pewnym sensie można to poczuć na egzaminach, ale te zdarzają się rzadko i naszymi przeciwnikami jesteśmy my sami. Tam oczywiście pojawia się stres i im wyżej mierzymy, tym on większy, ale zwykle towarzyszy mu uczucie “nie zepsuj tego”. Jak chcemy wywołać uczucie walki z innym budoka, poczuć stres tego czy walkę wygram, czy przegram, choć wynik jej nie wiąże się ze śmiercią, a jedynie ze zdobyciem kawałka metalu czy drewna, to zawody są niezbędne. Rezygnacja z tak interesującego aspektu treningu to strata jakiejś, całkiem sporej części Jodo.
Nie twierdzę, że nie można dojść do fantastycznego poziomu technicznego w Jodo nie startując w zawodach, na pewno się da. Tylko, że ja osobiście nie znam nikogo, kto by do takiej biegłości doszedł nie będąc zawodnikiem. Z drugiej strony, wielu zawodników Mistrzostw Europy jakich znam, ma rewelacyjny, inspirujący poziom Jodo, nie odbiegający w moich oczach od poziomu Jodo w Japonii.

Jak myślisz, jak relacja pomiędzy Iaido, Jodo, Kendo lub innym Budo wpływa na rozwój Jodo?

Dodatkowo ćwiczę jedynie Iaido, jestem po kilku treningach Kendo, a kiedyś jeszcze kilka lat kulałem się po aikidockich matach. Tylko taką perspektywę innych sztuk walki mam. Jeżeli ktoś umie rozdzielić specyfikę innych sztuk walki to nie ma to większego wpływu na Jodo. Jeżeli ktoś nie potrafi, to inna sztuka walki może Jodo popsuć. Dystans, zgranie w czasie, umiejętność ataku i obrony bronią to elementy naturalne dla Jodo.
Iaido, może nam podszlifować umiejętność cięcia i znajomość zasad ki-ken-tai-itchi. W kilku kata może przydać się umiejętność nukitsuke. Samo Kendo dodałoby może dynamiki, ale niekoniecznie stawiałbym to aż tak wysoko w umiejętnościach Jodo, ważniejsze jest dobre zgranie w czasie, timing. To czego można by się od kendoków nauczyć to umiejętność błyskawicznego podejmowania decyzji, gdy widzimy możliwość skutecznego ataku oraz subtelne wymuszanie na przeciwniku dziur w obronie, w tym Kendo nie ma konkurencji w japońskich sztukach walki. W czasie treningu Aikido można fantastycznie nauczyć się wykorzystywania dystansu do neutralizacji ataku, kilka razy w życiu przydała mi się też umiejętność robienia fikołków i amortyzacji na drewnianej podłodze. Moi nauczyciele w Japonii zwykle nie pytają czy ktoś takie rzeczy umie ;)

Jaka jest rola Koryu Jodo w rozwoju ZNKR Jodo?

Koryu Jodo to jest Jodo. Kropka. ZNKR to wyciąg z kilku technik, niekoniecznie najprostszych, ale może takich, które kompleksowo powinny wprowadzać w świat Jodo. Nie mają jednak ani głębi, ani nie oddają złożoności pełnego szkolenia w Jodo. Nie da się zrozumieć Jodo, nauczyć na jakimkolwiek bardziej zaawansowanym poziomie jeżeli nie studiuje się Koryu. Oczywiście praktycy Shinto Muso Ryu mają łatwiej od grup trenujących inne stare szkoły japońskie, bo całe ZNKR to po prostu miks SMR. Dziwi mnie odejście w Japonii od egzaminowania Koryu Jodo na poziomach najwyższych, ale taki to już znak czasu. Według mnie trening Koryu powinno wprowadzać się w klubach relatywnie szybko. Po opanowaniu pierwszych, powiedzmy, sześciu form ZNKR powinno zacząć się trenować Omote, czy jakąś odpowiedni zestaw w innych szkołach. Nie ma znaczenia, że kata się powtarzają. Każdy zestaw SMR daje inne spojrzenie na jodo, daje możliwość naturalnej ewolucji treningu. Trening samego ZNKR to droga donikąd, a stopnie dan to nigdy nie powinien być cel. Przynajmniej nie jest dla mnie.

Nauczanie jest bardzo ważnym elementem postępu i przekazywania kultury przyszłym pokoleniom. Opowiedz o sobie jako o nauczycielu Budo.

Moje podejście do nauczania zmienia się z czasem. Kiedyś chciałem pchać ludzi mocno do przodu, starałem się ze wszystkich sił wytrenować ich na jak najwyższy poziom, jak najszybciej. Z czasem zrozumiałem, że nie wszyscy przychodzą na trening z tych samych pobudek co ja, nie każdemu zależy na doskonałej technice, na opanowaniu całego Jodo. Wiele osób po prostu chce oderwać się od rzeczywistości i przychodzi machać kijem. Ta sytuacja jest taka sama i u nas, i w Japonii, i warto to, jako nauczyciel zauważyć i po prostu trenować inaczej z różnymi osobami. Od tych, którzy potrzebują by ich popchnąć, chcą ciężkiej pracy nad własnym rozwojem, mają cel podobny do mojego, trzeba wymagać zdecydowanie więcej od tych, którzy chcą po prostu przyjść do dojo. Chwilę mi zajęło, by to zrozumieć. Obecnie mam metodykę uczenia jednej rzeczy na raz, nie wprowadzam nigdy dwóch celów treningowych. Nie denerwuję się, gdy ktoś czegoś nie umie, zapomniał nazwy, komendy. Po prostu uczę od nowa, bez znaczenia, który tydzień z rzędu, wcale mi to nie przeszkadza. Jedyne czego wymagam, to kultury, reiho na dojo i słuchania moich poleceń, w końcu jestem za tą grupę odpowiedzialny. Przestałem się już też przejmować, gdy ktoś przerywał treningi z nami i opuszczał dojo. Tutaj też zrozumiałem, że większość osób, które obecnie uczę porzuci trening, niezależnie od czasu na ten trening poświęconego. W sumie nie mam obecnie żadnej zaawansowanej osoby w dojo, takiej, która ćwiczy ponad 10 lat, wszyscy, którzy zaczynali ze mną w 2007 roku, odeszli. Z niektórymi mam kontakt, z innymi nie. Co ciekawe, nie oczekuję od nikogo w dojo tego, czego oczekuję od siebie w roli ucznia, oprócz może właśnie słuchania poleceń i reiho. Staram się uczyć podejścia do relacji uczeń-nauczyciel i do Budo dając przykład. Jeżeli ja mogłem coś osiągnąć, może to zrobić każdy, bez wyjątku. Wystarczy ciężka praca i oddanie.

Czy możesz opisać jedną ze swoich typowych lekcji Jodo?

Nic nadzwyczajnego. Zaczynamy ukłonem do shomen i siebie. Czasem zaczynamy od cięć mieczem, każdy liczy 10 cięć, tniemy z kiai. Robimy kilka rund, każda runda uczy jednej rzeczy, np: zatrzymywanie w poziomie, nie opuszczanie nad głową, poprawne kamae, takie rzeczy. Jeżeli nie ma cięć, to pierwszym elementem treningowym jest tandokudosa. Każda osoba zaangażowana jest do wygłaszania komend, a jak ich nie zna, to powtarza je po mnie. Jest to niezła metoda nauczenia się poprawnych komend na relatywnie niskim poziomie, tak by kiedyś na zgrupowaniach, mając ten 5 dan nie mówić głupot. Tandokudosę ćwiczymy całą, czasem jakąś technikę powtarzamy. Potem przechodzimy do sotaidosa, choć tutaj ćwiczymy zwykle tylko jedną, wybraną technikę i każdy ma okazję chwilę potrenować zarówno stronę miecza jak i jo. Znów komendy wypowiadają wszyscy. Później już przechodzimy do kata. Na początku tej części treningu zaawansowani pomagają początkującym, a mniej więcej w połowie czasu poświęconego na kata, dzielimy się na pary względem zaawansowania. Jak mamy parzystą ilość osób (ze mną) to po prostu uczestniczę w rotacji, jak jest nieparzyście, większość czasu poświęcam pomagając, ucząc. Czasami wskakuję do rotacji zaawansowanej, a wolna osoba pomaga początkującym. W zależności od tego, kto się na treningu zjawi to albo szlifujemy jakąś technikę, albo staramy się trenować całe zestawy, po kolei. Czasem oczywiście skupimy się na tej czy innej technice, albo na wybranym kata, ale zwykle trenujemy całe zestawy. Sporo czasu poświęcam na opanowanie poprawnego hikiotoshi. Kiedyś Henry powiedział mi, że według niego hikiotoshi w Jodo jest jak kirioroshi w Iaido, jest kluczową techniką, którą powinno się szlifować bez końca i muszę powiedzieć, że zgadzam się z tym w stu procentach. Zawsze trening kończymy wspólnym ukłonem. 

Czy myślisz, że podejście do treningu Jodo zmieniło się w Polsce na przestrzeni lat i w jaki sposób?

Zmieniło się. Kiedyś wszyscy trenowaliśmy razem, dziś jestesmy podzieleni. Nie do końca mnie to dziwi, bo każdy stawia sobie inne cele w życiu, ale nie jestem z tej sytuacji zadowolony. Jest nas raptem 50, może 60 osób trenujących Jodo i zamiast się wspierać i pracować razem, to na rozwój jodo w PZK pracuje wciąż te same pięć, może sześć osób. Wspominałem wcześniej, że pracowaliśmy razem siedząc w śpiworach, a w pokoju były 4 stopnie. Dziś nikt nie zdobyłby się na coś takiego. Technicznie jesteśmy w bardzo dobrej sytuacji, średni poziom polskiego Jodo jest rewelacyjny, tutaj nie ma w tej chwili o co się martwić. Ale ta sytuacja pewnie za chwilę się zmieni, wystarczy popatrzeć po “starych” krajach budo, tam widoczny jest duży regres. Nas też to czeka.

Co myślisz o przyszłości polskiego Jodo?

W sumie prognoza jest w poprzednim punkcie. Za chwilę osoby przeciążone odpowiedzialnością odejdą zmęczone, przestaną zajmować się administracją Jodo, rozwojem jako dyscypliny sportowej. Jest duża szansa, że nikt nie podejmie się tej odpowiedzialności. Pewnie jakoś to będzie, bo nie ma osób niezastąpionych, ale będzie sporo wyważania otwartych drzwi, tak jak to jest obecnie w polskim iaido. Zupełnie jak u Asimova w Fundacji, przed nami pierwszy kryzys. Miejmy nadzieję, że gdzieś tam jest druga fundacja.

Jakie są Twoje plany rozwojowe na najbliższą przyszłość?

Zrozumieć i opanować do relatywnie płynnego wykonywania formy Ikkaku Ryu Juttejutsu oraz Isshin Ryu Kusarigamajutsu oraz w najbliższej przyszłości nauczyć się Okuden. Reszta jakoś idzie, nie mam większych problemów. Do tego jak najwięcej trenować, najlepiej w formie keikokai, tak by cała ta wiedza jak najlepiej się utrwaliła. Innymi planami jest utrzymać wyjazdy raz w roku do Japonii, wystąpić na Kyoto Taikai i pozostać częścią środowiska Jodo w Europie. 

Czy dzisiaj, gdy świat Budo jest Tobie znacznie bliższy, wybrałbyś ponownie Jodo?

Z dwóch klasycznych sztuk walki, które trenuję, Jodo jest zdecydowanie trudniej trenować, nie pod względem technicznym, ale ze względu na niezbędną obecność partnera. Jednak jak ma się z kim trenować na wysokim poziomie, to sprawia to niesamowitą radochę. Ja mam to szczęście, że mam z kim ćwiczyć na poziomie, który mnie motywuje i jednocześnie nieszczęście, że mieszkamy kilkaset kilometrów od siebie, ale nie narzekam, mogłoby być gorzej i nie miałbym z kim się rozwijać. Jodo było zawsze moim drugim wyborem i nie wiem czy kiedykolwiek się to zmieni. Co prawda oferuje niezłą głębię klasycznych sztuk walki, więc jest do czego dochodzić i analizować, co bardzo mi odpowiada. Jeżeli miałbym wybrać jedną sztukę walki, którą mógłbym trenować, to nie byłoby to Jodo, jak dwie, to na pewno znalazłoby się na drugim miejscu, zatem obstawiam, że odpowiedź na pytanie byłaby pozytywna.

Jakie rady dałbyś młodemu adeptowi Jodo?

Jak można wywnioskować z tego co napisałem wyżej, moja droga w Budo nie jest typowa, ja wiele poświęciłem by być tam gdzie obecnie jestem, to nie jest po prostu moje hobby, ale duża część życia. Jeżeli komukolwiek taka ścieżka odpowiada, to moja rada jest raczej prosta: trzeba jak najwięcej trenować. Trzeba poświęcać na trening cały wolny czas, trzeba kompletnie oddać się zgłębianiu Jodo. Wszystko inne bierze się z oddania i ciężkiego treningu. Dorzuciłbym też drugą radę - nigdy nie wpaść w pułapkę wysokiego stopnia, tak by odejść od treningu na rzecz nauczania. Uczyć innych oczywiście trzeba, bo taki jest układ z tymi, co uczą nas, nie możemy zostawiać wiedzy dla siebie. Trzeba jednak rozumieć, że poświęcenie swojego treningu po to, by być tylko nauczycielem to równia pochyła. Taki numer można odstawić po uzyskaniu tytułu Hanshi. Wcześniej ciężka praca to najważniejsza rzecz dla adepta Budo.

Co cię inspiruje w Jodo?

Od zawsze inspirują mnie ci wszyscy, którzy mają skila. Tak się składa, że mam olbrzymie szczęście, że swój czas poświęcają mi ludzie, którzy sami są właśnie taką dla mnie inspiracją, od nauczycieli w Japonii, przez nauczycieli europejskich po ludzi z którymi trenuję i przeciw którym startuję na zawodach. Najciekawszą częścią praktyki Jodo, a tak naprawdę dowolnego Budo, była dla mnie próba opanowania najtrudniejszych elementów danej sztuki walki. W Jodo, jak już ogarnie się zarys technik, pojawiają się prawdziwe wyzwania, z których dla mnie obecnie najciekawszy jest problem kontroli nad przebiegiem całego kata, kontroli przeciwnika poprzez własną technikę. Jak ćwiczy się, nawet przez chwilkę, z sensei Ishido, Otake, Murakami, to właśnie to jest najbardziej uderzające - kompletna kontrola nad tym co się dzieje pomiędzy shijo i uchidachi. Bardzo ciężko to opisać słowami, najlepiej spróbować samemu. Żaden z nich nie przyspiesza, nie wyprzedza, nie wykonuje tych technik jakoś szybko, czy silnie, ale człowiek jest po prostu bezradny. Prawdziwa inspiracja. Dzięki nim mogę sobie stawiać takie właśnie wyzwania, jak poprowadzić swój własny trening, by być tam gdzie są obecnie oni. Może to nieosiągalne już dla naszego pokolenia, szczególnie, że mieszkając w Europie widujemy ich tak rzadko, ale motywacja jest niezwykle silna.

Na koniec, czy jest coś związanego z kulturą Japonii, czym chciałbyś się z nami podzielić?

Ja się nie znam na kulturze Japonii. Najlepiej byłoby zapytać sensei Jocka, jest najbardziej odpowiednią do tego osobą jaką znam. Może napiszę tylko tyle, że wiele osób związanych z japońskimi sztukami walki, tymi bardziej i mniej klasycznymi, uważa, że trenując są w stanie zrozumieć kulturę Japonii. Nic bardziej mylnego. To jest osobna sfera wiedzy, bardzo ściśle związana z treningiem Budo, ale nie serwowana na złotym talerzu, jak ma to miejsce z techniczną jego częścią. Ta sfera jest mocno zamknięta dla wszystkich spoza Japonii i pomimo jej świadomości, pomimo starań by postępować “po japońsku” jestesmy zwykle skazani na porażkę. Jedyna możliwość by ją nieco zasymilować to podążanie śladami pokoleń przed nami, słuchanie ich rad, choćby nam strasznie nie odpowiadały i bardzo ostrożne zachowanie w stosunku do nauczycieli Budo. Może nas to uchronić przed dość niemiłymi konsekwencjami, ale, w sumie, nie ma takiej gwarancji. Najlepiej być dla siebie miłym, czerpać radość z treningu Jodo, reszta się sama ułoży.