Maciej Gałązka

Złoty medalista Mistrzostw Europy
Jodo 3 dan

Kiedy i gdzie zacząłeś trening Jodo?

Zacząłem ćwiczyć w Warszawie, w 2010 roku, w nieistniejącym już Tenshinkan Dojo.

Dlaczego zacząłeś ćwiczyć Jodo?

Zanim zacząłem ćwiczyć jodo, przez parę ładnych lat ćwiczyłem aikido. Częścią treningu były buki-waza, ale traktowane trochę po macoszemu, wydawało mi się, że za mało i za płytko. Chciałem czegoś więcej i wtedy, przez przypadek, poznałem Grześka Puchawskiego, który pojawił się kilka razy na naszym treningu. Od niego dowiedziałem się, że jodo (i iaido) można było ćwiczyć we wspomnianym Tenshinkan Dojo. Poszedłem tam wkrótce potem, a Grzesiek został był moim pierwszym nauczycielem jodo.

Opisz swój typowy trening Jodo.

Dziś wygląda to na pewno inaczej niż kiedyś; miałem kilkuletnią przerwę w treningach, a gdy wróciłem do jodo, wyszło na to, że sam zacząłem prowadzić treningi w moim obecnym dojo. Staram się dopasować je do osób, które ćwiczą; jest to możliwe, bo jest nas dość niewielu. Ćwiczymy kihon, tandoku i sotai dosa, dopasowane pod kata na których skupiamy się w danym momencie, a potem ćwiczymy kata. Ponieważ nie mam stałego nauczyciela, staram się przekazywać to, czego dowiaduję się na wyjazdach.

Opisz pierwsze MEJ w których wziąłeś udział. Opowiedz o swoich wrażeniach z tych zawodów.

Moje pierwsze MEJ były w 2011 roku, w Stevenage. Były dla mnie bardzo ekscytujące, ponieważ był to mój pierwszy wyjazd tego rodzaju. Czułem się trochę nie na miejscu, bo wtedy ćwiczyłem jodo od około roku i nie znałem prawie nikogo, nie wiedziałem do końca jak to ma wyglądać i nie do końca rozumiałem, jak tam tak naprawdę trafiłem. Samych zawodów nie pamiętam dokładnie, było to 12 lat temu, ale pamiętam, że byłem pod wrażeniem organizacji i umiejętności zawodników - byłem mudansha, dogłębnie przekonany, że poziom, który prezentują yudansha jest daleko poza moim zasięgiem.

Który moment mistrzostw najbardziej zapadł Ci w pamięć?

Finał w kategorii mudan; moim przeciwnikiem był Paulus Artimo z Finlandii, a moim tachi był Adam Bieniak. Samej walki nie pamiętam dobrze, tylko tyle, że wymagano od nas pierwszych trzech kata, ale samo starcie zlewa się w jeden obraz tunelowego widzenia, tego, że nic innego nie miało wtedy znaczenia. A potem, po ukłonie i ogłoszeniu wyniku (3-0, nie pamiętam, kto był sędzią głównym, ale pozostałymi byli Jock Hopson Sensei i Chris Mansfield Sensei), pamiętam jak Adam puścił do mnie oko, a Łukasz Machura, jako trener kadry, kiwał głową i się uśmiechał. Do mnie samego nie bardzo docierało to, co się stało.

Czy masz jakieś swoje sprawdzone sposoby na walkę ze stresem w czasie zawodów?

Wydaje mi się, że nie ma na to jednej recepty. Staram się po prostu skupić na tym, co się dzieje, nie myśleć o niczym innym; na czas trwania walki wszystko wokół przestaje istnieć, ludzie, sędziowie, przeciwnik, to co za chwilę będzie. Jestem ja, mój tachi, i kata, które w tej chwili wykonujemy, najlepiej jak umiemy. Tak samo podchodzę do egzaminów. Największym chyba czynnikiem stresogennym jest właśnie świadomość tego, że jesteśmy obserwowani i oceniani; “a co, jak się pomylę, potknę, ktoś zauważy, będzie wstyd”. Ktoś kto jest nieśmiały albo niepewny siebie może mieć z tym duży problem. Dla mnie też tak było na początku, ale w dodatku do tego, co powiedziałem na początku, po jakimś czasie doszedłem do wniosków, które sprawiły, że stres w zasadzie przestał być dla mnie problemem. Zaznaczam, że to tylko mój punkt widzenia i wiem, że są osoby, które myślą inaczej, ale ja uważam że medale i wyniki jako takie nie mają aż tak dużego znaczenia, a już na pewno nie powinny być celem samym w sobie, bo nie widzę w jodo sportu, tylko coś więcej. W takim razie takie zawody to nie jest coś, czym warto się stresować.
Dodatkowo, zawody nie sprawdzają obiektywnie naszych umiejętności tak, tak, jak robią to na przykład egzaminy, gdzie faktycznie jesteśmy oceniani pod kątem naszego poziomu. Na taikai porównują nas z drugą osobą, która, przypadkiem, jest akurat naszym przeciwnikiem. Może się zdarzyć, że przegramy z kimś kto obiektywnie wykonuje kata gorzej, bo nasz tachi się potknął w krytycznym momencie, gdy nic już nie dało się z tym zrobić. Czy to nasza wina? Czy w takim razie jest sens się tym stresować? Trzeba zrobić to co się da, najlepiej jak się da. A jeśli uda się przy okazji wygrać, to super - wtedy można nacieszyć się tym chwilę, to jasne, ale potem trzeba schować medal do szuflady i trenować dalej.

Jaki jest dla Ciebie najbardziej wymagający aspekt Jodo?

Zrozumienie głębi, którą jodo ma. Mimo względnie długiego stażu, przez moją przerwę jestem wciąż na niskim poziomie i praktycznie każdy wyjazd, każde spotkanie z nauczycielem, to dla mnie kolejna rewelacja, rozebranie mojej techniki na kawałki i budowanie jej od nowa. Pamiętam, jak jeszcze niedawno wydawało mi się, że z grubsza rozumiem hikiotoshi, po czym na jednym seminarium usłyszałem, że “moja technika jest fundamentalnie zła” i musiałem uczyć się jej od nowa. A to tylko aspekt fizyczny dyscypliny, i to tylko w zakresie ZNKR. To zaledwie nieduży fragment powierzchni nad głębią, której nawet nie umiem sobie wyobrazić. Świadomość tej głębi to to, co sprawia, że jodo jest tak wymagające, a jednocześnie tak wspaniałe.

Przedstaw swoje osiągnięcia zawodnicze w Jodo na Mistrzostwach Europy oraz na innych turniejach.

Moim największym sukcesem był złoty medal w mudansha w 2011 roku w Stevenage; poza tym byłem jeszcze w Brukseli w 2012, ale już bez sukcesu. Udawało mi się też wygrać jakieś pojedyncze medale na Mistrzostwach Polski, ale nie pamiętam dokładnie szczegółów.

Jakie cele stawiasz sobie dzisiaj?

Wrócić do bardziej regularnego, w miarę możliwości, jeżdżenia na zgrupowania, w kraju i za granicą, by zdobywać coraz większą wiedzę i zrozumienie tej sztuki. Zdawać kolejne egzaminy (z czysto praktycznego punktu widzenia, żeby nie być wiecznie w tej grupie na końcu na zgrupowaniach, gdzie ćwiczy się tylko podstawy). A przede wszystkim - ćwiczyć i uczyć się najlepiej jak mogę.